Życie w hostelu na Khao San road w Bangkoku

Jestem w Bangkoku trzeci dzień.
Piszę ten post na pomniejszonej klawiaturce eeePC, trochę niewygodne taka "praca", więc wybrałem się do największego centrum handlowego w Bangkoku aby kupić lekką klawiaturkę na blutufie. No wiecie, taką gumową, zwijaną, którą można podłączyć do dowolnego urządzenia. Byłem w czterech sklepach i uwierzcie mi, w żadnym czegoś takiego nie mieli. Były tylko jakieś specjalne do ajpadów (created for Ajpad mini) za pierdyliard bahtów i takie nijakie (znaczy ciężkie i niepełnowymiarowe) które można używać poza rezerwatem Apple. Takie klawiatury widziałem już parę lat temu na serwisach o gadżetach. Jeśli tu ich nie można kupić, to gdzie? Shenzhen? Akihabara?

W ogóle w tym kraju ludzie nie wiedzą jeszcze, że po mieście można poruszać się na piechotę. Każdy jeździ swoim samochodem, pakuje się do taksówki lub tuk-tuka (takiego trzykołowego motocykla na gaz z naczepą) albo tłoczy się w autobusie klasy PKS AutoSan-ogórek '84. Oczywiście w korku, bo w Bangkoku w godzinach szczytu wszystkie ulice są zakorkowane. Bez problemu udawało mi się wyprzedzać te autobusy idąc po pustym chodniku.

Co do chodzenia po chodnikach, to trzeba się przyzwyczaić, że to miejsce jest przeznaczone na stragany sprzedające smażone czikeny na patyku, plastikowe stoliki dla ichnich klientów, budy policji lub straży zagradzające przejście, zwałowiska koszy na śmieci itd. Czasem w ogóle chodnik nagle zanika i domy oddzielone są od ulicy jedynie krawężnikiem i trzydziestocentymetrowej szerokości wylewką betonową. No bo skoro nikt nie chodzi chodnikami to po co ujmować miejsca samochodom?

Backpakerzy w hostelu dzielą się na imprezowiczów, czyli takich co przyjechali się wyszaleć w barach i klubach Khao San road, oraz na takich co idą grzecznie spać o 23:00, a rano znikają i nie wiadomo co robią cały dzień. Pewnie wertują kolejne strony przewodnika Lonely Planet zaliczając dzień po dniu kolejne świątynie oraz jeżdżą grzecznie na wycieczki autokarowe głaskać tygryski na benzodiazepinach (30min), robić zakupy z kajaka na pływającym targu istniejącym tylko dlatego, że odwiedzają go wycieczki turystyczne (1h), czy oglądać pokaz tresowanych słoni (można się położyć pod przechodzącym słoniem i sprawdzić, że na nas nie nadepnie, ... Ponoć jeszcze nie było przypadku, aby ktoś skarżył się, że został nadepnięty przez słonia).
Backpakerzy-imprezowicze zaś śpią do południa a potem leżą nieprzytomni w lobby czekając aż się znów ściemni. Jedni i drudzy wczesnym wieczorem okupują stanowiska internetowe namiętnie sprawdzając tę samą niebieską witrynę internetową. Jeden komputer za to jest zajęty przez jakieś tajskie chłopczysko, które w bezruchu ogląda w monitorze inne tajskie dziecko grające na konsoli przy użyciu własnych kończyn. Nie wiem czy to jakieś socjalne granie typu "ja gram a ty patrzysz (przez internet) jak gram", czy też jakaś reklama mega-zajefajnej gry i chłopczysko marzy o posiadaniu takiej.

Hostel ma napisane wielkim literami przy wejściu: "please take off your shoes". To chyba po to abyśmy czuli się jak w autentycznym tajskim domu. Tyle, że jeśli w lobby zwali się 30 ludzi po całym dniu łażenia w gorącu i świeżo po ściągnięciu butów, to powietrze śmierdzi jak w meczecie w Stambule.

Popularne posty z tego bloga

Życie na Mauritiusie

Explanation why Boris Johnson's decision about pandemic is probably right [UK]