Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2013

Tajki się nudzą kiedy pada deszcz

Obraz
Wezbrały drogi, pełne kokosów bory. To już ostatni trochę spóźniony post o Tajlandii. Sezon na turystów trwa w Indochinach od listopada do lutego/marca. Wtedy plaże są tak oblegane, że czasem nie można znaleźć miejsca na położenie ręcznika. Interes się kręci, sprzedaje się kokosy, curry i drinki. No ale co robić poza sezonem w porze deszczowej? Oni tego jeszcze nie wiedzą. Robią więc dokładnie to samo: otwierają straganiki, wynajmują chatki, sprzedają kremy do opalania mimo, że całe dnie jest pochmurno. Inna sprawa, że bardzo łatwo znaleźć wtedy tani nocleg bez robienia rezerwacji i nie trzeba się przepychać ani stać w kolejce do atrakcji turystycznych Impreza na plaży wrze Niczym dziwnym nie jest widok knajpy na plaży wieczorną porą, w której para artystów wykonuje muzykę na żywo, której przysłuchuje się cała pozostała ekipa: kucharze, barman, kelnerzy i zero gości. Gości nie ma i nie będzie jeszcze przez miesiąc, bo są deszcze. A ci nieliczni ruscy turyści i

Chanthaburi

Obraz
Zajączek Lindta Zajączki w Chanthaburi Zmieniłem miejsce swojego pobytu na Chanthaburi w południowo-wschodniej Tajlandii. Nazwa miasta pochodzi z Sanskrytu, czyli z języka niespokrewnionego z tajskim i oznacza Księżycowo. Od Księżyca, nie od księży. A z czym się Księżyc kojarzy każdemu Tajowi? Z zającem oczywiście. No tak... Jak się popatrzy na układ plam na tym satelicie, to przypominają one zająca.Tak więc miasto upstrzone jest betonowymi, plastikowymi i metalowymi zającami. Miasto słynne jest z handlu kamieniami szlachetnymi. Ceny szafirów i rubinów są tu najniższe na świecie. Kamienie wydobywa się w pobliskich górach od sześciuset lat a w mieście pracują jubilerzy, którzy teraz obrabiają głównie importowane kamienie z Afryki. Forma handlu jest bardzo ciekawa: wygląda to jak zwykły weekendowy targ: baby rozkładają się ze straganikami i wysypują klejnoty na blat. Między straganami są stoiska z ulicznym żarciem: zupą z kaczki i przypalanymi kurczakami na patyku, które m

Dzień trzeci

Jestem w Bangkoku trzeci dzień. Piszę ten post na pomniejszonej klawiaturce eeePC, trochę niewygodne taka "praca", więc wybrałem się do największego centrum handlowego w Bangkoku aby kupić lekką klawiaturkę na blutufie. No wiecie, taką gumową, zwijaną, którą można podłączyć do dowolnego urządzenia. Byłem w czterech sklepach i uwierzcie mi, w żadnym czegoś takiego nie mieli. Były tylko jakieś specjalne do ajpadów (created for Ajpad mini) za pierdyliard bahtów i takie nijakie (znaczy ciężkie i niepełnowymiarowe) które można używać poza rezerwatem Apple. Takie klawiatury widziałem już parę lat temu na serwisach o gadżetach. Jeśli tu ich nie można kupić, to gdzie? Shenzhen? Akihabara? W ogóle w tym kraju ludzie nie wiedzą jeszcze, że po mieście można poruszać się na piechotę. Każdy jeździ swoim samochodem, pakuje się do taksówki lub tuk-tuka (takiego trzykołowego motocykla na gaz z naczepą) albo tłoczy się w autobusie klasy PKS AutoSan-ogórek '84. Oczywiście

Dzień czwarty

Rano ni z gruchy ni z pietruchy obudziłem się o 6:30 i postanowiłem zamiast bezczynnie wylegiwać się zrobić coś ciekawego. Przy wyjściu z hostelu stały 3 rowery spięte łańcuchem. Nie wiem czemu je wcześniej przegapiłem. Oczywiście były hostelowe i to za free. Tyle że tak: jeden nie miał powietrza w żadnym kole i co więcej nie chciał się napompować, drugi co prawda w jednym, ale akurat tylnim. Śliczna dziewczyna z hostelu przekonywała mnie, że jeździć na tym się da... Trzeci, o dziwo, udało się napompować, ale za to siodełko było na wysokości pupy azjatyckiej gimnazjalistki i nie dało się przestawić. Ale darowanemu rowerowi nie zagląda się w szprychy więc odpedałowałem z hostelu bijąc się kolanami po podbródku. Celem miał być plac wolności, zwycięstwa, czy czegoś tam podobnego, skąd odjeżdżają minibusy do okolicznych wiosek i dalsza jazda do jednej z nich, zaś planem B(-ackup) zwiedzanie muzeum. Nie trafiłem do żadnego z powyższych, zamiast tego zatrzymałem się pod pilnie strzeżoną